,
Wakacje to bardzo potrzebny czas „luzu” i odpoczynku. Jednak niekiedy może on sprawić, że lekko zatrą się w pamięci założenia naszych stałych działań, choćby w ramach realizowanych cykli na łamach „Mojej Parafii”. Dlatego przypomnijmy sobie główny „nurt” refleksji, które noszą wspólny tytuł: „Wydobyć dobro spod nawarstwień zła”.
W roku dwóch rocznic (90 lat od namalowania obrazu „Jezu, ufam Tobie” i 10 lat od kanonizacji św. Jana Pawła II) pochylamy się nad encykliką „Dives in misericordia” [Bogaty w miłosierdzie], aby rozważając słowa przekazane przez Papieża Miłosierdzia, głębiej dostrzec, czym to miłosierdzie jest, doświadczyć go samemu i przekazywać innym ludziom.
W Encyklice o Bożym miłosierdziu jest taki rozdział, który podczas czytania „wbił mnie w ziemię”. To Rozdział IV: Przypowieść o synu marnotrawnym.
Trzeba zacząć od tego, że już prawie na początku swoich rozważań, św. Jan Paweł II użył w odniesieniu do Ewangelii
św. Łukasza określenia „Ewangelia miłosierdzia”. Dopiero jednak w IV rozdziale Ojciec święty pokazał wyraźnie, dlaczego
ta nazwa jest bardzo uzasadniona. Całe Pismo Święte daje świadectwo o Bożej miłości. Czasem może nam się wydawać,
że Stary Testament zawiera niewiele fragmentów o miłosierdziu, że to raczej Księgi o „Bogu strasznym”, który karze
i walczy.
Jeśli tak właśnie uważasz, proszę... otwórz Księgę Jonasza. Krótka, ale bardzo konkretna „rzecz” o Tym, którego imieniem jest „Miłosierdzie”. Natomiast w Ewangelii św. Łukasza (Łk 15, 1-32) otrzymujemy już niezwykle pogłębioną, a zarazem uproszczoną lekcję.
Warto przeczytać cały IV rozdział Encykliki, który o tym mówi. My skupimy się na dwóch fragmentach. W pierwszym
z nich Ojciec święty podkreślił, że w Przypowieści o synu marnotrawnym ani razu nie pada słowo „miłosierdzie”, jednak „sama istota miłosierdzia Bożego wypowiedziana zostaje w sposób szczególnie przejrzysty”.
Czego nas może to nauczyć w kontekście rocznic, przeżywanych w roku 2024? Kłania się powiedzenie: „W życiu największą moc mają czyny, a nie słowa”.
Mało na świecie (i w sobie) zmienimy, głosząc piękne deklaracje, ubrane w „okrągłe słowa”. Trzeba... zakasać rękawy
i wziąć się do pracy. Nie nad kimś, tylko najpierw nad samym sobą.
Dopóki będziemy koncentrować się na własnym „ego”, czy też na tym, kto co jest mi winien albo czym sprawił mi przykrość, niczego dobrego nie zbudujemy.
Na obrazie Jezus nie kazał Faustynie napisać: „Król Miłosierdzia”, tylko: „Jezu, ufam Tobie”. Wydaje się – mała różnica,
a jednak ogromna. Wprawdzie widzimy Jego postać (bo tyko tak możemy rozpoznać symbolikę całości obrazu),
ale w centrum duchowego przekazu nie postawił On siebie samego, tylko podał nam – i to widać właśnie w słowach napisu – „koło ratunkowe”. To my (!) jesteśmy dla Niego ważni. Bo prawdziwa miłość nie stawia siebie w centrum.
Nie skupia uwagi innych i tym bardziej swojej własnej na sobie. Nie ma wypisanego na czole, a zwłaszcza w sercu napisu: „Oto ja”. Zamiast tego subtelnie towarzyszy w drodze, pomaga, podnosi. Prawdziwa miłość po prostu... nie szuka swego.
Drugim fragmentem „rozdziału nad rozdziałami” Encykliki „Dives in misericordia”, nad którym wspólnie „przystaniemy”,
jest bardzo ważne zdanie, zawierające tytuł całego naszego cyklu. Jednak, ponieważ to „epicentrum” rozważań, dlatego zatrzymamy się nad nim już w kolejnym artykule.
Małgorzata Sar